wtorek, 2 października 2012

Porażka Zołzy jako felietonistki

Z zasady… mamy pełne kieszenie kasztanów.

Godzille są dwie, jedna mniejsza, druga większa. Matkowanie im jest nie lada wyzwaniem. Radosne i żywiołowe Godzille – jak sama nazwa wskazuje – mają nienasycony apetyt na świat i na… zawartość lodówki i szafek (ze słodyczami). Puszczone samopas bez ścisłego nadzoru, czyli spuszczone z oka na 10 sekund, potrafią przerobić każde pomieszczenie w lej po bombie. One bomba. Ja trąba, bo do tego dopuszczam. Godzille nie mają ADHD, po prostu są dziećmi i korzystają z niczym nieograniczonej wyobraźni. I tu zaczynają się schody. Tej wyobraźni trzeba postawić granice, a od tego są właśnie rodzice. Nawet się rymuje, ale to wcale nie jest proste. Wymaga sprytu, wiedzy, siły, samozaparcia, konsekwencji i niewiadomo czego jeszcze. To teoria, a ona w zderzeniu z rzeczywistością boleśnie przegrywa, tzn. bierze w łeb. Ja zaś targam się wyrzutami na sumieniu, że nie realizuję założeń. Tylko te założenia zostały przygotowane na jakieś laboratoryjne przypadki, idealnie spełniające kryteria. Moje Godzille z założenia nie mieszczą się w normach, przynajmniej tak mi się wydaje.

Biorę na przykład tę mniejszą na zakupy (lodówka przy ich apetytach często robi się nagle pusta). Tłumaczę po drodze, na czym to polega, co kupimy, dlaczego to kupimy, wyjaśniam po kolei, jakie czynności wykonam w sklepie. Gadam jak najęta. Wchodzimy do sklepu, Godzilla rzuca się na koszyk, ja ściskam małą łapę, żeby mi nie zwiał. Godzilla kupuje. Przez 2 minuty grzecznie wkłada produkty, które jej wskazuję. Następnie postanawia przyśpieszyć zakupy i zaczyna wrzucać do koszyka wszystko, jak leci. Potem zaczyna zrzucać pozostałe towary, jak leci. Dużo leci. Godzilla też zaczyna latać, ja próbuję łapać towary i Godzillę. Rzucam towary, łapię Godzillę. Przepraszam za bałagan. Wychodzimy ze sklepu, bez zakupów, ja i Godzilla pod pachą. Ja wściekła, mokra, czerwona. Godzilla wściekła, mokra i zła, że jej przerwałam zabawę. I co teraz? Teoria: wytłumacz dziecku spokojnie, jak opadną emocje. Dajmy na to, że emocje mi opadły razem z rękami. Stawiam przed sobą Godzillę, nawiązuję kontakt wzrokowy (teoria tak sugeruje). Tłumaczę, że nieładnie, że tak nie wolno… prostym językiem mówię, krótkie zdania (zasada jest taka w teorii).
Godzilla stoi, słucha niby. Po dwóch sekundach tracimy jednak kontakt wzrokowy, a młody wyrywa się gwałtownie: „O łała!”. Rzuca się na przechodzącego psa. Pies kuli ogon i zwiewa (nic dziwnego). Łapię Godzillę, ta się znowu wyrywa. Tym razem po kasztana… na drugą stronę jezdni. Biegnę, łapię, stawiam przed sobą, Godzilla się wyrywa nim nawiążemy kontakt wzrokowy. „Nie, cholera jasna, przestań! Uspokój się wreszcie!!!” Wrzeszczę tak, że pół osiedla wie, że mam kłopot wychowawczy, a drugie pół już wykręca numer do najbliższej placówki opiekuńczej, by odebrać mi prawa rodzicielskie. Oczywiście jest mi głupio.
Przepraszam Godzillę, próbuje jeszcze raz, spokojnie wytłumaczyć, że chodzimy za rękę, że nie wybiegamy na jezdnię, że wrócimy do sklepu. Patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi ślepiami. A ja co? „Mamusia kupi ci lizaka, chodź”. Obietnica załatwia sprawę. Przynajmniej udaje mi się kupić pieczywo. Dalej scenariusz z latającymi towarami – patrz wyżej. Stajemy przed sklepem, Godzilla z lizakiem w buzi, wyrywa się i leci na jezdnię po kasztana. Ja drę się jak opętana. Łapię Godzillę mocno, ta w ryk. Ja też mam ochotę ryknąć.

Zła matka…w życiu! Niedoskonała w stu procentach. I jedną tylko zasadę udaje mi się bezbłędnie zrealizować – biorę Godzillę na ręce, tulę mocno i kocham bezgranicznie, równie bezgranicznie jak bez granic jest jego fantazja. Kasztanów mamy pełne kieszenie.  

2 komentarze:

  1. Chryste, jakbym widziała siebie i Małą na zakupach! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. o nieeee... koszmar,który my przerabiali jakiś czas temu.. moim warknieciom nie było końca. ale moment wyrywania się na jezdnie do dziś przyprawia mnie o ataki histerii niemalże :/

    OdpowiedzUsuń