sobota, 29 grudnia 2012

Zołza Założycielka przed Sylwestrem poleca


Prawdopodobnie potrzebuje pomocy psychiatry. Jej stan psychiczny jest chwiejny i zagraża otoczeniu. Otóż Zołza znudziła się odpoczywaniem świątecznym tak dalece, że zaraz po świętach znalazła sobie, i co gorzej domownikom, liczne zajęcia. Związane ze stolarstwem, mniej więcej, no może ze skręcaniem mebli będzie precyzyjniej... Groziło to rozpadem małżeństwa Zołzy, ale jakoś się udało. Największy kryzys był przy napełnianiu tego, co zostało skręcone, bo tego już nikt – oprócz Zołzy – nie wytrzymał. Dziecko Zołzy (Godzilla starsza), oznajmiło z pogardą, że matka mu znowu porządek robi i nic nie będzie można znaleźć. A jakby Zołzie tego było za mało. Wzięła się za przygotowanie 12 potraw… sylwestrowych, bo wigilijne się zjadły. Cały dzień w kuchni nie osłabił jednak jej werwy, wzięła się za prasowanie. Po dwóch godzinach z żelazkiem, kiedy to mąż Zołzy miał już nadzieję, że wreszcie baba odpuści i pójdzie spać… ta się zabrała za pisanie.

NUDNE te święta, za długie!

A Zołza ma fajny przepis na argentyńskie pierożki z wołowiną – doskonałe na Sylwestra, bo mogą być jako zimna przekąska. Robi się je długo i trudno, ale jakbyście chciały – się podzielę, przepisem, nie pierożkami! Przepis jest z Kuchni.TV, ale wymaga jednak dostosowania drobnego do warunków klimatycznych w naszej strefie czasowej.
Poza tym mam też doskonały przepis na prosty sernik, który się piecze w kąpieli wodnej, jakby któraś chciała zabłysnąć, polecam.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Hurtem

Obskakuje Zołza Założycielka blogi, korzystając z chwilowej ciszy powigilijnej. To i tu napiszę.

Wesołych Świąt!

Przygotowania do świąt zakończone sukcesem. Wszystko przygotowane. Wigilia udana. Prezenty dostarczone, dzieci zadowolone i reszta też. Tak trzymać, choć to wyczerpujące, to satysfakcja gwarantowana. Siła jest kobietą, to znaczy Zołzą, bo 48 godzin gotowania i sprzątania to jednak jest coś.

Do miłego!

środa, 12 grudnia 2012

Zołza Założycielka i chwila z piernikami

Nienawidzę pierników. Ich zapach wdziera się w moje zołzowate nozdrza i wywraca mi mózg. Do cna. Ale obiecałam Wam przepis, taki, który jeszcze da się zrobić i wyjdą.
Weźcie sobie Zołzy mąkę – tak ponad pół kilo – 60 dkg, miód – ze 20 dkg, jajko, cukier – mniej niż szklanka, mleko i przyprawa do pierników i płaska łyżeczka sody. Przyprawa może być zrobiona samodzielnie. Mnie tam wszystko jedno. I tak, jak robię, to z zatkanym nosem.
A i masło, taki skobek przyzwoity.
Masło, miód i cukier do rondla, zagrzać. Ostudzić, ale nie do cna, będzie sztywne. Za sztywne. Trzeba to połączyć z jajkiem i mąką – najlepiej nie w tym rondlu, bo będzie ciężko. Lepiej wziąć większe naczynie, mąż potem posprząta – żeby miał swój udział w piernikach. Trzeba to wyrobić i jeszcze dodać te trochę mleka, żeby w ogóle dało się wyrobić. Klejaszcze trochę będzie, ale luz – poklei się, poklei i przestanie. Do lodówki – to się musi schłodzić. A jak się spieszycie, to do zamrażalki, na krócej niż do lodówki. Albo na balkon – w końcu mróz trzyma, tak? Po odpowiednim schłodzeniu wyciągamy i właściwie, znowu możemy wykorzystać partnera, względnie męża, kogokolwiek. Kroimy kawałek, reszta do lodówki. Kawałek na stolnicę, blat albo co płaskiego (byle nie podłoga) i wałkiem atakujemy. Na płask. Chudo raczej. Grubo będzie potem nieładne. Rozwałkowane? To wycinamy gwiazdeczki, serduszka, ludziki. U nas tradycja jest, że się wycina samochody, rowery, kwadraty, misie i rekiny. Rekiny wychodzą nam świetnie.

Pieczemy po jakieś 15 minut na partię, to niezła zabawa i szybko z kuchni nie wyjdziecie. O nie! A jak jeszcze zaangażujecie w to dzieci, to zajęcie jest na pół dnia. Drugie pół dnia zeskrobujecie ze ścian i blatów resztki ciasta. Klejaszczego, a jakże. A potem jeszcze to trzeba ozdobić. Jak jesteście porządnickie, to oczywiście zrobicie lukier własnoręcznie, ale sklepowe rozwiązania są niezgorsze i można sobie życie ułatwić. I te posypki różne na to.
A jak chcecie to jeść na święta (ja nie jadłam nigdy, tylko na choinkę lądowały), to musicie potrzymać ze dwa-trzy dni w otwartych pudełkach. Wilgoci potrzebuje. Jak na szybko, bo zrobicie tuż przed Wigilią, to zawsze można w łazience potrzymać – chyba?… No nie wiem, ale tam wilgoci więcej.

A mówiłam, że nie cierpię pierników. Nienawidzę!

Dlatego od dwóch lat pierniki skutecznie zastępuję ciastkami kruchymi, które też da się wycinać i nie trzeba do nich na szczęście dodawać tych paskudnych „aromatycznych” przypraw (powstrzymałam się od epitetów!).
Ciastka kruche są prostsze. Też są z mąki, jajka, cukru i masła. Ale bez miodu, to taniej wyjdą. Masło – duża kostka, 250 gramów, 120 g cukru, 370 mąki i jedno jajo. Zagnieść jak kruche, nie za długo wyrabiać. A kruche wiadomo – masło wcieramy w mąkę z cukrem, do tego jajko i jak trzeba, to można sobie pomóc odrobiną wody. Do lodówki. Pieczemy na 160 stopni, po wcześniejszym rozwałkowaniu i powycinaniu rekinków. Rekinki ja osobiście planuję zapakować w takie ładne pudełeczka (kupiłam po 8 zł w bardzo fajnym sklepie) i dać teściowej. Jedno pudełeczko znaczy. Serduszka i gwiazdeczki popakuję dla pozostałych babć. Ale będzie śmiesznie.

Lukrowanie i ozdabianie jak przy pierniczkach, burdel w kuchni ten sam. Ale co tam, święta są w końcu.

PS. Jak Wam nie wyjdą ani pierniczki, ani ciasteczka, to pretensje miejcie do siebie, a nie do moich przepisów. Mnie wychodzą.

czwartek, 6 grudnia 2012

Głupie pierniki, głupie

Matka, będąca Zołzą Założycielką, osiągnęła stan dziwny, określany jako przemęczenie. Musi stan ten wnikliwie przeanalizować, celem udostępnienia Wam wiedzy na ten temat, choć zapewne na ten temat wiecie same dużo. No ale, ku przestrodze, na przykład. Raczej nie ku zachęcie, bo to do diabła niepodobne, żeby się tak zszargać, że własne dzieci wk…rzają. Uroki pracy. Inna strona pracy, ciemna strona pracy.

Świąt nie będzie, odwołuję! I nie znoszę pierniczków. Zapach przypraw mnie osłabia. Lubię ciastka maślane. A i mam przepis na te głupie pierniki taki, że się da zrobić i tydzień przed świętami. Jak która chce, to napiszę, albo i nie napiszę. ZOŁZA.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Usprawiedliwienie

Zołza ma chwilowo za dużo na głowie, co tłumaczy jej rzadkie tu wpisy. Ale poczekajcie, jeszcze Was zarzucę treścią. A teraz muszę iść śledzić Piechocińskiego... No tak, taki los, co zrobić. Zołza komentuje znowu, to musi wiedzieć, co się dzieje. A najbardziej to musi znaleźć jakiś ciuch do tego, żeby przyzwoicie wyglądać podczas tego komentwania. I właściwie, to jest główna rzecz, która Zołzę teraz zaprząta. Głupia baba taka, nie? NIE MAM W CO SIĘ UBRAĆ!

wtorek, 27 listopada 2012

Zołza Założycielka i status update. Krótki kurs zarządzania czasem oraz listą priorytetów


Status update lub przegląd rzeczy ważnych w celu uaktualnienia listy priorytetów i poukładania tejże, zanim nastąpi chaos. O ile już nie nastąpił. Tak to się dzieje z matkami, które stały się z niepracujących, pracujące. Przy czym, proszę zauważyć, że nadal nie używam określenia zarabiające… no cóż kokosy widocznie zimą nie spadają, ale kozaczki sobie kupiłam za te pieniądze, co zarobiłam. W związku z tym jestem jednak niezmiernie szczęśliwa. Nie, nie dlatego, że mam kozaczki, choć też, ale, że zajęta taka jestem jednak fajnie. Istnieje jednak obawa, ze się nie ogarnę. Żeby było śmieszniej – tu pauza i oczekujecie w napięciu, co dalej – uczę innych na szkoleniu zarządzania czasem. Proszę, mistrzyni zarządzania czasem i planowania czynności – sama siebie daje za wzór. Antywzór.

Lista rzeczy pisanych:
- blogi 2, a w zasadzie trzy
- strony na Facebooku - trzy
- nowe coś, co się tworzy
- SEO
- książka
- SEO poprawiam po innych
- prezentacja
- zwolnienie do szkoły z jedzenia zupy szczawiowej dla syna
- sztuka na konkurs albo do szuflady
- lista zakupów na sobotę
- liczne maile w sprawach
- komentarze pod postami

Inne listy, nie do pisania:
- 1 mąż – nie wymaga uaktualniania,
- dwie Godzille – stale wymagają uaktualniania, inaczej przestanę za nimi nadążać i się pogrążę,
- dwa kilo kartofli kupić,
- ciasto zrobić na takie pierogi na święta, z dynią,
- dynie kupić,
- zeszyt do polskiego się skończył,
- Mikołajki,
- zapłacić wreszcie za zdjęcia klasowe i sprawdzić się jako matka klasowy windykator,
- odpisać na zaproszenie na imprezę, nie wymyślając tysiąca powodów, żeby nie pójść,
- pójść na te imprezę,
- znaleźć prawo jazdy, bo zdaje się, że od dłuższego czasu jeżdżę bez… ale chciałabym je mieć z powrotem, naprawdę,
- powinnam posprzątać i poprasować, ale…,
- wyprać koszule męża przed delegacją, bo znowu będzie problem. Albo kazać mu nową kupić,
- kredki się połamały, mamo, i blok techniczny miałaś kupić, a nie taki do rysowania. No pomyłka, wiem,
- ze spodni wyrósł starszy, a w niewyrośniętych są już dziury na kolanach,
- strój Mikołaja,
- sprawdzić konto, nie klasowe… albo nie. To nie ma sensu,
- mydło do rąk się kończy i Godzilli pasta do zębów,
- krem do twarzy mojej skończył się już 2 miesiące temu,
- za konia zapłacić,
- za muzykę zapłacić,
- pomyśleć o świętach. O to w zasadzie już odhaczam, pomyślane,
- pomyśleć konstruktywnie o świętach,
- lekcje sprawdzić starszemu,
- młodsze wymaga fryzjera,
- narzuta wymaga prania,
- trzeba dywanik wymienić…

Jak poukładam alfabetycznie, to chyba wystarczy tego zarządzania, nie?



Czy to jest chaos? Nie, tylko doba za krótka, bo jakbym tak jednego dnia mogła poodhaczać, to byłoby jednak przejrzyściej. A tak, muszę sobie dzielić. Te do pisania i te do nie-pisania. Te do pisania upycham po trzech rożnych zeszytach, a następnie w pliki tekstowe za pośrednictwem klawiatury. Nie wymaga to dużego nakładu czynności. Tylko rękoma postukać. Te pozostałe wymagają już większej logistyki. Czy ktoś kiedyś zrobił zestawienie, o ilu rzeczach musi pamiętać przeciętna kobieta, a nawet matka w porównaniu z przeciętnym mężczyzną? Nie? To najwyższy czas, koledzy naukowcy z właściwej dziadziny.

Dlatego w krzyżówkach jesteśmy lepsze…na starość. Taaa, siła jest kobietą.. No jest.

wtorek, 20 listopada 2012

Zołza Założycielka pisze do Mikołaja


Nie wierzy w jego istnienie, ale trend jest taki, żeby pisać. Jak nie napisze, to może by coś niedajboże straciła, jak napisze, to przynajmniej przeczytacie.
                                                                                   Warszawa, 20 listopada 2012 r.

Szanowny Mikołaju,

Wybacz, że pomijam tytuł, żeś święty, ale jesteś już tak komercyjny, że chyba Ci to nie przeszkadza. Prawda? Niemniej jednak zważ na moją prośbę i żeby ona nie zniknęła w tej Twojej korespondencji, jak moje CV swego czasu rozsyłane po różnych instytucjach. W każdym razie – poproszę tylko o dodatkową głowę i jedną parę rąk. Reszta mi wystarczy. Wiem, że to nieco popsuje moją sylwetkę, ale jest mi wszystko jedno. Wygląd nie jest najważniejszy. Zresztą, jakby to dodatkowe wyposażenie było na suwak, to byłoby jeszcze lepiej. Jak się nie da na suwak, nie szkodzi. Przyda się na stałe. Mąż się przyzwyczai. Dzieciom jest raczej wszystko jedno. Trzeba sobie ułatwiać życie? Wiesz, nie proszę Cię o żadne zbytki, tylko o prezent praktyczny i zupełnie użyteczny. Społecznie potrzebny. Ja wiem, że Ty komercyjnie, ale wiesz, teraz takie czasy, że jednak trzeba wrócić do pewnych wartości. Nawet na rynku one nabierają znaczenia. Przemyśl to.

Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wszystkiego dobrego (Rusinek by miał zastrzeżenia, ale my się już tyle lat znamy Mikołaju, że mogę do Ciebie tak…)

Zołza Założycielka

PS. Możesz mi też podrzucić praktycznie jakiś banknot, wykorzystam na dzieci, bo zamówiły tableta (u mnie, bo w Ciebie już nie wierzą… widzisz do czego prowadzi nadmierna komercjalizacja… i przesada w promocjach).

niedziela, 18 listopada 2012

Zołza Założycielka planuje zawczasu


W tym roku ogarnąć Święta bez zmęczenia. Nie ugotować za dużo. Nie napiec za wiele. Spędzić więcej czasu w sypialni a mniej w kuchni. Lista rzeczy, które można zrobić wcześniej.
1. Kupić prezenty. Tylko dzieciom. Mikołaj ma mały budżet. Nic na to nie poradzi. Flaki wypruwa, ale cięcia muszą być.
2. Dla pozostałych członków rodziny należy wymyślić prezenty bezkosztowe. Zgodnie z trendem slow life albo jakimkolwiek trendem, który tu pasuje. W związku z tym trend należy w rodzinie rozpropagować również zawczasu. Dobry PR, uświadomienie potrzeb i mamy klienta w sieci, gołąbka w garści i kanarka w klatce. Albo jakoś tak.
3. Prezenty bezkosztowe wymagają nakładów czasowych i przygotowania. Na początek analiza SWOT. Mocne strony – umiem pisać, umiem upiec ciastka i dżem pomidorowy zrobię. Słabe strony – nie umiem ozdabiać ciastek, pomidory się nie nadają już na dżem, a inne owoce jakoś tak też. Nie ta pora roku, trzeba było myśleć wcześniej. Zagrożenia – nie zdążę napisać dla wszystkich i co mogę napisać? Szanse – jak wmanewruję w pisanie dzieci, to może będzie przyjemne z pożytecznym. I męża w te ciastka. Dzieci mogą też zaśpiewać w prezencie. Trzeba wspierać młode talenty.
4. Harmonogram. Planowanie to podstawa. Listopad, jak przyjdzie pensja od razu kupić dzieciom prezenty, bo potem zabraknie. Nie prezentów, kasy. Kupić 3 kilo mąki i cukru też zawczasu. Potem tłumy.
5. Żeby śnieg spadł, to okna mogą być brudne.
6. Tydzień przed świętami posprzątać mieszkanie i w Wigilię rano też.
7. Powiedzieć Mamie, że robi najlepszy barszcz na świecie. Jak również śledzia, uszka i kapustę czerwoną. Z resztą sobie poradzę.
8. Polubić święta szczerze co najmniej miesiąc wcześniej, by uniknąć niepotrzebnych zgrzytów. Zgłosić się do lekarza po antydepresanty albo zapewnić coś na znieczulenie. Mąż kupi.
9. Choinka ważna rzecz, pamiętać, by nie zrobić tak, jak w zeszłym roku i dwa lata wcześniej i trzy…żeby wcześniej niż 23 grudnia wieczorem.
10. Nie zgłaszać się w szkole na żadne imprezy. Najlepiej udawać, że się ma posiedzenia zarządu od rana do nocy i nie odbierać telefonów.

Powinno się udać. Może będzie bezboleśnie. Lubię święta, ale ich nie lubię. Rozumiecie?

poniedziałek, 12 listopada 2012

Wózkowa Zołza i nowa jakość


Mówiłam Wam Zołzy – będzie nowe i idzie nowe. Trzeba czytać teraz i to http://grupadesantowa.blogspot.com

Oczywiście, obiecuje, będę dla Was specjalnie smarować też tu jako Zołza Założycielka. Ale teraz Zołz jest więcej i musicie podzielić Waszą uwagę na więcej tekstów. Cóż, nikt nie mówił, że tu będzie łatwo. Czytać trzeba, dyskutować i doceniać różnorodność. Nowe idzie, idzie nowe. Czytajcie, a się dowiecie.

Teraz Zołz jest..9. Dziewięć (słownie). Wyobrażacie sobie – dziewięć punktów widzenia, posty będą szły jeden za drugim. Przygotujcie się, uprzedzam. W końcu kobiety, matki, tudzież Zołzy są gotowe na dużo większy wysiłek intelektualny niż się co poniektórym wydaje. Nie dajmy sobie wmówić, że nas tylko dzieci interesują, zupki, kupki. Nas wszystko interesuje i o wszystkim możemy rozmawiać, pisać, czytać. Gotowe? To jedziemy!

PS. Prawy kciuk będzie ewentualnie potrzebny do obsługi myszy, najeżdżamy, klikamy, czytamy, komentujemy.

sobota, 10 listopada 2012

Oda do Kurzu

O kurzu paskudny, ty szara istoto. Ile cię trzeba ścierać, ten tylko się dowie, kto zaczął. Niniejszym kończę cykl o sprzątaniu, sprzątania nie kończę. Jak Syzyf ze ścierą latam. 12 prac. Tyle, że jakoś bez Herkulesa. A piorunami ciskam wytrawniej niż Zeus. No Matka Polka, Zołza Sprzątająca. Nowa paczka chusteczek nawilżanych do kurzu rozpoczęta.

A Wy sprzątacie dziś? W jakie dni Zołzy sprzątacie? Bo ja od lat nie mogę się zdecydować i męczę rodzinę codziennie.     

Zołza Założycielka oznajmia

Rozwody czasem są doskonałym rozwiązaniem w sytuacji zwłaszcza, gdy współpraca układa się co najmniej niedoskonale. Pomysł był dobry, zamiary również i spory wkład pracy wart był grzechu. Niedoskonały układ jednak trzeba stanowczo przeciąć.
Informuję, że nie firmuję już nazwiskiem Niedoskonałejmamy.pl
Idzie nowe, nie powiem Wam, co, czytajcie, a się doczytacie. W każdym razie wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pracy przybywa, Godzille zdrowe.

Miłego weekendu!

PS. Będzie jeszcze pean o kurzu, nie mogłam sie powstrzymać!

środa, 7 listopada 2012

Zołza Założycielka, żelazko i kwestia komunikacji


Pierwsze wrażenie jest decydujące dla naszego postrzegania. Główna zasada komunikacji, autoprezentacji, PR-u itd. – od tego, jakie będziesz miał/ miała wejście zależy cała reszta. Jak zrobisz złe wrażenie, to potem już mogiła. Nie odkręcisz. Nawet, jak na głowie staniesz. A jak staniesz, to jeszcze gorzej. Tacy są ludzie. Trzeba się wznieść na wyżyny otwartości, by zmienić swoje podejście i dać drugą szansę temu, co na nas wywarł pierwsze złe wrażenie. Ale po co tak inwestować w te relacje, męczące to może być i jeszcze się może człowiek narazić na jakieś nieprzyjemności. Jakiś schemat by mu poleciał, stereotyp się zszargał. Nie trzeba, to tylko kłopot. Bo na miejsce zszarganego, trzeba natychmiast nowy znaleźć, by pozostać skąpcem poznawczym w błogim poczuciu samozadowolenia.

W związku z tym wystarczy prasować rzeczy tylko od frontu i te części, które wystają – kołnierzyki i mankiety. Teraz zimno, to na koszulę sweterek. Na bluzkę żakiecik. Od frontu, bo od tyłu nie ma jak zrobić dobrego wrażenia. No chyba, że się gdzieś od dupy strony pchamy, to front pozostawiamy niewyprasowany.

Górę prasowania pokonałam tym sposobem nieco szybciej i sprawniej.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Wózkowa Zołza i strategia na kurz

Poradnik bądź jak kto woli nieporadnik kobiety łączącej (różne wykonywane prace).

Weekend długi, sprzyjał podjęciu prac nieco zaniedbanych, które spadły z listy priorytetów, gdyż priorytetem okazała się praca, ta inna praca niż domowa. Ale w tym wszystkim przecież chodzi o to, by jedno z drugim umiejętnie łączyć. To się wzięłam, zwłaszcza, że koty szare pospolite łypały znacząco. Dłużej nie można było udawać, że ich nie ma. Trzeba było te meble poodsuwać i zrobić gruntownie, a nie tak po łebkach, jak co dzień. Kocich łebkach, kocich.

Strategia na kurz poniżej, pogrupowana dla wygody w zestaw niezbędnych czynności. Okien nie uwzględniam, bo mam dachowe, co oznacza, że jak umyję to przez godzinę są czyste, a potem już nie. Dla godziny radości nie będę myła. W nosie. W kwestii tarasu, który pokrył się dziwnie brudną szarością też nic nie zrobię, poczekam na wiosnę, bo teraz zimno, więc i tak nikt nie wychodzi. A na święta może śnieg spadnie, to przykryje i po bólu.

Czynność pierwsza, na którą składa się szereg podczynności:
- zbiórka makulatury – po kątach. Gazety głównie. Mimo kryzysu czytelnictwo prasy jednak nie spada, tylko prasa jest przynoszona z pracy. Mąż przynosi, nie szkodzi, że już nie pierwszej świeżości (prasa, nie mąż), czytać się da.
- zbiórka szkła, plastiku, złomu – głównie z dziecięcych zabawek. Szkło znosi mąż, choć twierdzi, że zwrotne, to od ponad roku nie oddał. Zasili kosz na recycling. Właściwa segregacja odpadów to podstawa. Żyjmy eko, nie?
- zbiórka ubrań – za małe (jednak Godzille rosną jak opętane) – do wora i do piwnicy, względnie dla okolicznych mniejszych dzieci, jak są pod ręką. Reszta do podziału na kategorie: bardzo brudne, brudne, mniej brudne i znośne. Kategoria pierwsza i druga zasilają kosz na brudy, względnie od razu pralkę – w odpowiednich zestawach kolorystycznych. Przynajmniej się staram utrzymywać tonacje. Przyznaję, że czasem mi się mieszają te palety barw jednak. Jakoś zawsze coś białego trafia z ciemnymi. Widać u mnie biel ma różne odcienie szarości, jak to w życiu. Mniej brudne są odkładane na stertkę do donoszenia. Z reguły, ta stertka po osiągnięciu rozmiarów Kilimandżaro, ląduje też w koszu na brudy. Znośne – do szafek.

Czynność druga:
- szorowanie kuchni. Kuchenka (i taka szybka nad nią) najgorzej. Szybka była moim błędem strategicznym, przyznaję. Ale skąd ja mogłam wiedzieć, że to g… się nie daje doczyścić i tak się po tym marze? Nie było ostrzeżeń na etykiecie. Szafki i blaty oraz lodówka – ale tylko z zewnątrz. W środku przecież nie widać i trzeba zresztą szybko zamykać, żeby prąd oszczędzać i żeby chłodek nie wylatywał. To niby jak tam ścierą machać?

Czynność trzecia:
- segregowanie zabawek – to tak ze 3-4 godziny lekką ręką. Zasadniczo można sobie ten etap darować, bo po godzinie od posegregowania i rozdzielenia malutkich elementów Lego od malutkich elementów Playmobila oraz od puzzli 1000-elementowych i kulek szklanych i powyciąganiu z samochodzików napchanych tam śmieci i po założeniu oponek na te samochodziki i po poukładaniu książeczek i po ułożeniu zeszycików starszego i po poukładaniu płyt… można zaczynać od początku. Najlepiej mieć jedno duże pudlo i tam wrzucać jak leci – jak będą chcieli, to sobie wygrzebią.

Czynność czwarta:
- ścieranie kurzu po pokojach. I mam do tego takiego nowego przyjaciela. Lubimy się teraz tak samo jak z mopem. Takie ściereczki nawilżane. Ja wiem, że to nieekonomicznie, ale mnie już szlag trafiał na pranie tych ścierek normalnych, z których niezależnie od jakości i tak się pyliło. W każdym razie teraz trzeba tylko uważać, żeby nie pomylić tych z tymi od pupy, bo pakują tak samo. Godzilla już ma antystatyczny na kurz tyłeczek, szkoda, że na g… nie, bo akurat kurz mu pod pieluchą nie przywiera. Mniejsza z tym zresztą, co mu i jak. O ściereczkach miało być. Nieekologicznych, nieekonomicznych, ale ułatwiających życie.

Czynność piąta:
- trzepanie narzut i innych kocy, poduszek, itd. Z tym to jednak najlepiej starego wysłać. Jak się mu powie, że to dla jego zdrowia, to poleci i potrzepie. Najczęściej jednak okazuje się, że nie ma co trzepać, trzeba prać. Wtarte resztki pokarmowe schodzą tylko przy prędkości 1000 obrotów na minutę. Średnio raz na tydzień powinnam im to fundować, ale po paru miesiącach, nie byłoby co rozkładać. W związku z tym, stary trzepie, a wtarte resztki pokarmowe Godzille wyskrobują pazurkami, jak są bardzo głodne i nie mogą się doczekać obiadu. Właściwie ma to swoje dobre strony. Ta higiena w nadmiarze nie służy tej ekonomii – tym bardziej.
Można do tego jeszcze za jednym zamachem pościel wymienić. W pralce już i tak korek, co za różnica. Tylko kontener trzeba zainstalować zamiast dotychczasowego kosza na brudy.

Czynność szósta:
- sprzątanie łazienki. No tu to się trzeba namachać. I żadna tam ekologia, przyzwoita chemia się leje. A tak w ogóle, to kiedyś znajomy opowiadał, że jak kupił do campera środki czystości eko, to się jeździć nie dało z powodu smrodu. Eko nie czyści, albo czyści inaczej. Nie wiem, nie próbowałam, bo eko kosztuje, a jednak w kwestii płynu do toalet pozostanę eko... nomiczna. Że to dla przyszłych pokoleń? No bądźmy realistkami, która myśli o przyszłych pokoleniach usuwając kamień z wanny? Ja myślę tylko dosadnie, próbując sobie udowodnić, że to machanie ma sens i że to, że to ja akurat macham, a stary jak zwykle nie – też ma jakiś głębszy sens. Niby jak mu powiem, żeby pomachał, pomacha, ale jak on macha, to ja muszę pomachać, żeby poprawić. Nadążacie? To już wolę sama. Generalnie, takie fitness ze ścierą. Raz i dwa – kafelki nad wanną – stretching, wanna i umywalka – aerobic z elementami zumby, kafelki za wanną – o to już joga, względnie pilates.

Czynność siódma:
- odkurzanie. Czysta przyjemność, po szorowaniu łazienki. Tylko trzeba uważać na kasztany, orzechy, metalowe i szklane kulki oraz klocki, których nie wypatrzyło się podczas realizacji czynności powyżej. Matki synów pewnie wiedzą, o co chodzi. Amunicja wszelkiego rodzaju może bowiem zatkać rurę od odkurzacza i to dość dotkliwie. Z żadnej strony wtedy się nie da. I albo nowa rura, albo wieszakiem jakoś. Wiem, co mówię. Lojalnie przestrzegam. To jest niebezpieczne, zwłaszcza jak się meble odsuwa. Tam są składy tych wszystkich pocisków.

Czynność ósma:
- tak, wreszcie. Mopowanie. Czysty relaks, finezja, poezja, jak ozdabianie tortu. Ostatnie szlify. No chyba, że rozlali gdzieś klejaszczy sok, to wtedy trzeba przycisnąć. Ruch posuwisto-zagarniający – mój ulubiony. Kwintesencja.

Czynność dziewiąta:
- rozkładanie narzut, poduszek, krzeseł.

Dziewięć kroków do czystego królestwa domestic goddes, tego raju pachnącego porządku.

Wypuszczam Godzille. Znaczy same się wypuszczają.
To tylko jeden krok do bałaganu i stanu sprzed. Zaledwie w 5 minut.

I same powiedzcie, czy to ma sens? Ekonomia mówi sama za siebie. Właściwie nawet nie ekonomia, matematyka po prostu i wcale nie ta wyższa. 1 < 9. Miłego sprzątania, Zołzy!

PS. Po tym praniu będzie prasowanie. Ale to już inna historia.

czwartek, 1 listopada 2012

Piszę, piszę, piszę wciąż


Jest dużo pisania. Pisanie jest wszędzie. Notes albo klawiatura. I zbieranie myśli i pomysłów. Zaczyna się śnić. Czy mi wystarczy energii, żeby to wszystko napisać? I czasu – dziś na przykład plan nie wykonany. I tych pomysłów czy wystarczy? Takie dylematy mnie dopadły. Jednak znacznie przyjemniejsze niż ten, co włożyć do garnka bądź za co kupić zimowe obuwie. Przy święcie można mieć przyjemniejsze dylematy. Trochę luzu.

środa, 31 października 2012

Wózkowa Zołza prezentuje oszczędną listę


Matka Założycielka tworzy listę rzeczy, na których można oszczędzać, by zacząć listopad pomyślnie i zakończyć go odłożoną sumą. Suma ta następnie może być spożytkowana w grudniu, bo w grudniu dużo sum się pożytkuje. Nawet za dużo, gdyż potem w styczniu i lutym nie ma co pożytkować.
Lista jest taka:
- Zołza Założycielka oszczędza na sobie (niby ona nie w kategorii rzecz, ale podmiot i do tego myślący, ale już dla uproszczenia wrzucam się w rzeczy). Nie kupię sobie tych nowych kozaków na obcasie. Co z tego, że przecenione i z outletu, jednak trzy stówy, to trzy stówy. Sądzę, że są niepraktyczne i lepsze są te z zeszłego roku, co mam. Lekko podniszczone, ale tak nie żal, jak się podniszczą bardziej. A nowych zawsze bardziej żal, po co więc sobie takie przykre doświadczenia fundować.
- Nie pójdę do fryzjera (i tak zmieniłam na tańszego), włosy można zapuszczać.
- Na pazury też nie pójdę i do kosmetyczki – właściwie to ostatni raz byłam 3 lata temu, więc można uznać, że stale na tym oszczędzam.
- Nie kupię sobie tego lepszego kremu na twarz, tylko taki tańszy – droższe od tańszych różnią się tylko ceną, na co wskazują lata moich doświadczeń. Tak samo działają (albo nie działają).
- Muszę kupić sobie sweter, ale w outlecie w jednym sklepie były takie nawet po 20 zł – się wybierze jakiś znośny.
- Zołza Założycielka zaoszczędzi na mężu – niby potrzebuje chłop nowej kurtki, ale się mu wmówi, że w starej ma więcej klasy i taki jest bardziej „no..”. Buty jednak musi sobie kupić. Trudno.
- Zołza Założycielka zabroni dzieciom rosnąć pod groźbą, że jak urosną za bardzo, to Mikołaj nie przyjdzie. Powinno podziałać. Tym sposobem odłożę na realizacje ich postulatów, tych co bardziej realnych, oczywiście. Nakażę też skończyć z tymi pieluchami.
- Mniej sprzątania będzie, to mniej chemii pójdzie.
- Pozwolę na dzień dziecka co drugi dzień – mniej wody na kąpiele pójdzie i mniej mydła. Teraz to się przecież te dzieci i mąż tak nie brudzą.
- Weekendy trzeba będzie przeznaczyć na spotkania rodzinne. Wiadomo, że babcia nie da zginąć z głodu.
- Prąd – obiecuję wyłączać komputer, jak wychodzę z domu lub idę na dłużej do kuchni.
- Gaz – włączę ogrzewanie dopiero przy minus 10. Niech się hartują.
- Zakupy – dzienny limit na cztery osoby – 10 zł. Plus większe zakupy co tydzień. I dni bez wchodzenia do sklepów. I nie kupię słodyczy. Nie będę jadła czekoladowych wafelków i ograniczę kawę.
- I żadnych knajp, kawiarni, kina, pizzy i chinola.

Ciekawe, czy to się uda. Ja nie wiem, co ja tak naprawdę źle robię, że mi ciągle jednak nie do końca wychodzi. No się nie da odłożyć i już. Jakoś tak jest, że na początku miesiąca jest, a potem się po dwóch tygodniach kończy i do końca miesiąca jest tylko gorzej. I święte rady babci, żeby wydatki zostawiać na koniec miesiąca się nijak mają do rzeczywistości. No nijak, bo najwięcej i tak trzeba wydać na początku (najczęściej jeszcze za to, na co zabrakło w poprzednim miesiącu pod koniec).   

poniedziałek, 29 października 2012

Zołza Założycielka wyznaje, że wcale nie jest tak łatwo, ale że się udaje, choć z bólem głowy


Nie pisałam. Przez trzy dni jakoś. Przerwa – spowodowana siłą wyższą (nie chciało mi się jednak kabla z telefonem podpinać do komputera, za dużo zachodu, zwłaszcza, że dopadła mnie okrutna migrena), ale owocnie wykorzystana na przemeblowanie. W głowie, tej bolącej. I oto poniżej szczere zapiski Zołzy po przemeblowaniu.

Po pierwsze do Zołzy dotarło wreszcie, że pracuje. To, że nie na etacie, to nie ma znaczenia. Umowa to umowa, praca to praca. Trener na szkoleniu – praca, copywriter – praca, autorka tekstów na nowopowstający portal i pijarowiec tegoż – praca. Portal  www.niedoskonalamama.pl, pamiętacie i zaglądacie? Praca, praca, praca – nie za dużo płatna, ale praca. A do tej pory jakoś nie wierzyłam, tak bez przekonania zupełnie byłam, że to jednak praca. Nie dlatego, że pieniądze małe. Kokosy na drzewie zostały, w zasadzie na palmie nawet. W zeszłym roku zarabiałam nawet mniej i mówiłam, że pracuję. A teraz? Spadek wiary, że ja jeszcze coś potrafię i mogę, po tym, jak okazało się, że nie ma miejsca dla mnie na uczelni, wyraźnie odbił się na mojej samoocenie. Krótkie doświadczenie braku pracy wystarczyło. Wmawianie sobie, że będę teraz tylko z dziećmi było mydleniem sobie oczu. Nie zasłanianiem się, bo chciałam pracować. To było takie „nic się nie stało, tak miało być przecież, dzieci mam wymagające”. A w duchu ryk, że mi te zajęcia pozabierali, że z tej uczelni nic nie będzie i że „co ja teraz mam zrobić” Trzeba to szczerze przyznać – Zołza Założycielka zachęcała Was do działania, a sama nie wierzyła do końca, że coś jej się uda. A tu proszę – jest praca. I merchandising doktoratu – na bardziej eksponowana półkę.
Nie sądziłam, że krótkie doświadczenie bezrobocia może tak wpłynąć na psychikę, odebrać wiarę, że jeszcze ma się na coś wpływ, w ogóle odebrać wiarę i chęć. Do tego stopnia, że ta najważniejsza praca – z Godzillami – stała się utrapieniem. Do tego bezpłatnym kompletnie. OK, płatnym inaczej, dzioba sobie mogę pocałować za wytarcie tyłka, na przykład. Żadna satysfakcja.
Otóż satysfakcja i z tego powodu, bo praca-praca pozwoliła mi wreszcie inaczej spojrzeć na tę prace – za dzioba. I choć czas się skurczył, a noce wydłużyły, to teraz nawet te 15 minut zabawy jest rzeczywiście zabawą i przyjemnością, a nie najeżonym irytacją wyczekiwaniem, kiedy mi Godzilla odpuści te klocki. Nie mówiąc o tym, że przywiązanie do mopa zamienia się w przywiązanie do klawiatury. Hodowla kota domowego likwidowana jest tylko dwa razy na tydzień, a nie codziennie. I wystarcza. Do czego zmierzam? Do równowagi, która powraca wreszcie do życia. Do tego, że zaczynam mieć i pracę i satysfakcję i czas dla dzieci i męża, a nie mam czasu na frustrację. Tak, bywam zmęczona bardziej, miewam z tego powodu okropne migreny. Zniosłam z uśmiechem.
Powoli się udaje, ginekolog nie miał racji, nie jest to takie karkołomne. Trzeba tylko chcieć osiągnąć tę równowagę – siebie samej, pracy i dzieci. I wcale one nie są w tym najważniejsze. Uwierzcie.

czwartek, 25 października 2012

Zołza Założycielka i przygody z autorytetem


Zołza pokłóciła się z promotorem. W zasadzie dlatego, że poczuła się przez mentora opuszczona i postawiła sprawę brutalnie, kawę na ławę. W świecie zhierarchizowanych akademickich wartości normalnie kawa na ławę nie wjeżdża. Tylko przez bibułkę i w bawełnie. A Zołza prosto z mostu. Promotor osłupiał, następnie się zbulwersował, po czym zmienił front. Czyli Zołza zyskała pożądany efekt i promotor znowu poświęci jej więcej uwagi, by mogła przysiąść nad tezami. Jest szansa, że praca ruszy i tu. Przynajmniej będzie powód, by przełożyć książki na inną półkę. Kurze sobie powycieram.

Promotor z autorytetem zauważył w trakcie żarliwej wymiany zdań w stylu nieakademickim, iż zasłaniam się dziećmi. Byłam bliska czynów niedozwolonych (choć przez telefon mu nawtykałam, temu autorytetowi), bo się nigdy nie zasłaniałam dziećmi, tylko robiłam, co mi kazali, więc czasu na doktorat mi nie starczało już. A na konferencje z dnia na dzień nie pojadę, bo nikt z Godzillami nie chce zostać.

Na szczęście mam styczność z innymi autorytetami. Ginekolog, jakby nie było dr n. med., więc też ważny, mnie pocieszył.
- Ale Pani Agnieszko (ja mam tak na imię, jakby co) – pani się nie przejmuje. Pracy z dziećmi nie da się pogodzić, a pracy naukowej to już w ogóle. Wcześniej czy później to się rymsnie, chociaż wy kobiety jesteście silne… no ale to i tak waszym kosztem, nawet jak się nie rymsnie. No, ale czas działa na pani korzyść.
- Że się starzeję?
- No nie aż tak. Oj…to znaczy dzieci są coraz starsze, to łatwiej będzie. I się Pani obroni. Mówi Pani, że niedoskonalamama.pl – no zajrzę.

Nie ma to jak obcowanie z autorytetami. Krem sobie nałożę, pod oczy.

wtorek, 23 października 2012

Zołza Założycielka jutro zadebiutuje

Nie mogę codziennie pisać, bo się znudzicie za bardzo i czytelnictwo spadnie, co spowoduje, że moje porady, jak być aktywnym, mimo dzieci nie padną na podatny grunt i nie osiągnę celu, jaki przyświeca mojej bądź co bądź dodatkowej tu działalności, ale bezsprzecznie ważnej społecznie, bo jak już coś robić dodatkowo, to ważne, żeby to było w miarę ważne, prawda? A ważne jest, bo jako Matka Założycielka bardzo Was aktywizuję właśnie i zachęcam do pracy i jakby tak czuwam nad Wami. A poza tym, głowa mnie boli. Jutro premiera mojego tekstu na niedoskodolajej mamie! Przeczytacie, prawda? Zołzy...

http://www.facebook.com/#!/Niedoskonalamamacom?fref=ts

http://niedoskonalamama.pl/

To właśnie ten portal, który powstaje, właśnie ten i tam Was serdecznie zapraszam, tam ja jestem i inne wariatki.

poniedziałek, 22 października 2012

Wózkowa Zołza walczy z powiekami


Człowiek długo siedzący przed komputerem cierpi czasem na przypadłość spadających powiek, spadających wraz z całym łbem. To może być niebezpieczne, zwłaszcza jak łeb ląduje na twardym albo na ołówku na sztorc. Nie wolno na sztorc trzymać, lepiej na płask.
To się zdarza nawet mimo częstego wlewu kawy i dużych ilości czekolady. Objawy: kleją się oczy, łeb opada, a ręce nadal stukają, świadomość ulatuje coraz bardziej, ręce zwalniająąąąąąąąą……. Czasem wychodzą z tego całkiem niezłe teksty. Powiedzmy, bardziej abstrakcyjne, wręcz surrealistyczne i absurdalne. Naszpikowane paradoksem. Nie nadające się wprawdzie do publikacji, ale kto wie, może kiedyś? Powstanie dzieło pod tytułem: „Pisane w półśnie”. Trzeba dodać, że przypadłość ta zdarza się niezależnie od pory dnia i nocy, a zwłaszcza w dni pochmurne dokucza. Piszesz, kłapiesz łbem o klawiaturę, ręce stukają, piszesz, kłapiesz łbem o biurko, kawa – i tak w kółko. Jest sens się oszukiwać?

niedziela, 21 października 2012

Zołza daje oddech


Wózkowa Zołza uważa, że w niedzielę raz wyjątkowo może Wam odpuścić czytanie, więc nie napisze i nic dziś nie poradzi. Musicie same się aktywizować i oszczędzać – w końcu trzeba stawiać pierwsze kroki – samodzielnie, prawda? To do dzieła Zołzy, do dzieła!

na spacer idźcie


sobota, 20 października 2012

Zołza Założycielka oszczędza. Antyporadnik.


Ekozakupy na bazarze (odsłona druga) – Zołza realizuje listę i udowadnia, że jednak można taniej. Albo nie udowadnia, bo właśnie zajrzała do portfela: z tej stówy, co wzięła, nic nie zostało… ale więcej kupiła.

Po pierwsze, przed wyjściem Zołza Założycielka strzeliła przyzwoity make up. Sińce pod oczami wyretuszowała białym cieniem do powiek (po co na korektor wydawać). Dobrze, że dziś ciepło było, to i dekolt mógł świadczyć na jej korzyść. Dlaczego na bazarze wygląd się liczy? Dla rabatów i gratisów, tak, tak. Jak się ma argumenty, to trzeba je wykorzystywać. I to żadne przyklaskiwanie seksistom, nic z tych rzeczy – po prostu przewaga konkurencyjna.

Istotne, by na bazarze wybierać stanowiska z chłopami (na pewno bardziej eko niż te z handlarzami), a najlepiej takimi, którym nie pomagają żony. Ewentualnie na żonę napuścić Godzille, takie śliczniutkie.

Stoisko nr jeden: mięso i wędliny,
- Ten schab poproszę.
- 30,50 zł
Mrugam:
- No jak dla mnie, to chyba taniej?
- Zarobek mi pani odbiera!
- Jestem bez serca, wiem, to jak? – mrugam i rzucam spojrzenie spode łaba.
- No trzydzieści pani da.
- Phi.

Wędliny:
- Pokroi mi pan?
- Nie!
Mrugam i strzelam spode łba bazyliszka:
- No gbur z pana!
- No dobra, pokroje.. Ile?
- 30 deko.
- Pani da dzieciakom tej kiełbasy – zreflektował się chłop. A Godzille zyskały każda po 5 cm kiełbachy. W związku z tym kiełbasy już nie kupowałam, wykreśliłam z listy. Czysty zysk, wyrwałam im natychmiast te kiełbasy z łap, jak się oddaliłam od stoiska. Da się na kanapki, co tam mają od razu zjadać. Po śniadaniu były przecież.

Warzywa. Chłop jak na złość był z żoną, ale od czego ja te Godzille miałam. Młodsza od razu przypuściła szturm na papryki.
- Niech weźmie jedną, taki słodziutki chłopaszek, pewnie głodny…
Głodny, taa, paprykę na surowo by zjadł… Ale z listy wykreśliłam i mrugam do chłopa. Intensywnie, aż się make up roluje.
- Kilo pomidorów, cebula, marchew, bakłażan i rabat. – jednym tchem i spojrzenie prosto w oczy. Policzył taniej, akurat na czosnek starczyło.

Kolejny chłop od warzyw był bez żony i właściwie nic u niego nie chciałam, ale akurat Godzilla mniejsza wydała dziki ryk z wózka, więc musiałam stanąć:
- O co by tu dać maluszkowi, tak płacze… może mu rzodkieweczkę obiorę?
Mrugam.
- Pan obierze – kopnęłam też starszego, żeby się objawił.
- O to i braciszkowi damy!
Rzodkiewki nie było na liście, nie szkodzi, czysty zysk – na te kanapki z kiełbasą będzie.

Da się taniej? Pewnie, a jak nie taniej to więcej za tyle samo, co bierze mąż jak idzie na zakupy.

Jednak przejażdżka wózkiem z dwoma Godzillami na zatłoczony bazar, slalom po alejkach i dźwiganie zakupów wykończyły mnie na tyle, że kawa w drodze powrotnej była nieodzowna. W końcu też mi się coś od życia należy. Zaoszczędziłam zresztą, to mogłam zaszaleć.


piątek, 19 października 2012

Wózkowa Zołza donosi


Zakładanie portalu przez grupę kobiet narażone jest na wybuchy emocji. Emocje bywają równie twórcze, co destruktywne, więc praca tych kobiet jest delikatnie mówiąc wielobarwna. Do przodu jednak, kolejny etap.
A lista rzeczy do zrobienia wydłuża się i wydłuża. I jest to bardzo przyjemne. Każdy dzień stanowi wyzwanie, te dzieci ogarnąć, by pisać jak najwięcej. Dzieci (Godzille) powoli godzą się z faktem, że matka zajęta. Ten czas, który im poświęcam, staramy się wykorzystać, a nie trwonić. I to jest ogromna zaleta matki pracującej. Ponadto stanowczo praca matki wpływa na podniesienie poziomu samodzielności u pozostałych członków rodziny. Bez wątpienia też wzrosły obroty w pizzerii i u Chińczyka.

czwartek, 18 października 2012

Wózkowa zołza komentuje


 Jeden poseł dał dziś dowód na to, jak rzeczywiście wygląda równouprawnienie i parytet. Do garów zołzy, do dzieci i do domu. Nie, do ministerstwa się nie nadajecie. Tam się nie pchajcie. Nie oceniam tu pani minister, oczywiście – na pewno nie jest ideałem na tym stanowisku. Tyle że jej ocena powinna być oparta na merytorycznych kryteriach, a nie zawartości ewentualnej jej macicy. Z całym szacunkiem dla macierzyństwa.

Też to kiedyś przerabiałam, zawartość mojej macicy była wystarczającym powodem do odebrania mi samochodu służbowego, telefonu i normalnego traktowania.

Siedzę w domu, próbuję sama stworzyć sobie miejsce pracy, nie marudzę, nie upominam się, robię aktywnie, co mogę. Przez jakiś czas faktycznie czułam się wyłącznie jak sfrustrowana idiotka, która do niczego się nie nadaje. Bo uwierzyłam w to, co panowie mówią i jak mówią. Panowie – posłowie, szefowie…koledzy, nie, nie wszyscy… ale wystarczająco dużo, by uwierzyć. „Tobie tego nie dam, bo masz małe dzieci.. A ty to masz małe dzieci… nie napisałaś doktoratu, a tak, masz małe dzieci..”.
Tak, nie napisałam, bo mam małe absorbujące dzieci, ale nie dawano mi szans na pisanie … mnie wrzucano zajęcia dla sekretarki, bo przecież siedząc z dziećmi mam czas robić takie rzeczy.
Parytet, równouprawnienie – tylko wtedy, kiedy liczą się nasze głosy, w pozostałych wypadkach zjeżdżajcie do garów, głupie baby. I dzieci rodzić. Przedmiotowo, nie podmiotowo. A od naszych męskich spraw – wara…
A kto zawinił z dachem? Pani minister? Nie, to chyba jednak nie należało do jej kompetencji, panowie…

środa, 17 października 2012

Zołza Założycielka i portal


Ostatnie doniesienia.
Trwa zagorzała dyskusja nad …skórkami. Niektóre dzieci mają alergie, więc skóra kiepska. Ale ważne są nagłówki i banery, a zieleń wydobywa róż. Inne dzieci robią w pieluchy, a inne ogarniają kupy. Głos na gift fiolet, a logo to logo. Menu z boku. Czarno białe lepsze, żelazko czeka. Działy obok, a mój nie śpi.

Kobiety pracują, zespół się tworzy i osadza. Walczą kobiety dziarsko.

Drogie Zołzy, aktywność bywa męcząca, ale satysfakcjonująca. I tak stanowczo radośniej przytulić Godzillątko, po jakimś kawałku pracy. Tak z większa satysfakcją jakoś. Godzillątko też bardziej docenia i mniej wali matkę na oślep piąchami, wręcz samo się garnie.

A mąż powiedział, że gdyby komputery Apple Mac powstawały w takim tempie, to do dziś pisalibyśmy na maszynach… ależ on się nie zna.  

wtorek, 16 października 2012

Wózkowa Zołza Założycielka i jej emocjonalne podejście do lajków

      
Człowiek wpada na pomysł i puszcza go w świat, w sensie Internet. Pomysł ewoluuje i zbiera lajki – radość w sercu człowieka jest bezgraniczna. Każdy nowy kciuk przyprawia o euforię. Euforia zaś skalania do wrzucania w pomysł treści. Następuje reakcja niespodziewana – odpływ lajków. Niewielu, ale zawsze. Przeżycie jednego czy dwóch kciuków jest bolesne i wprowadza nastrój depresyjny, który trwa do kolejnego lajka. I znowu euforia i treści. Ostrożniejsze treści i mniej. I jak znowu jakiś lajk odpada… tak w kółko. Bycie administratorem własnego pomysłu w sieci, który ma ambicję ideę swą rozprzestrzeniać (czyli zarażać pozytywną zołzowatością innych) i angażować tłumy, jest jak huśtawka. Strasznie trudna robota. Ale daje satysfakcję, że zebrało się tyle Zołz i jednak zostają. A poczekajcie Zołzy na ten portal – tam to dopiero będzie! Niedoskonale…(te lajki z Niedoskonałej to dopiero jest radocha!).

poniedziałek, 15 października 2012

Zołza Założycielka goni w piętkę


Co potęguje jej optymizm. To prawda, dzieci w tym czasie, gdy matka tryska werwą, siedzą po kątach niedożywione, ale coś za coś. Lepiej mieć szczęśliwą matkę, niż pełen brzuch. Ojciec wróci, to coś da.

Donoszę, iż na powstającym portalu dzieje się coraz więcej. Tekstów przybywa i życzliwości wokół całej inicjatywy. Tych na przykład, którzy już polubili funpage. A ja Wam jeszcze nic nie powiem, gdzie i który. Będzie większa niespodzianka.

Tymczasem na Zołzę Założycielkę spadły szkolenia. Jak grom z jasnego nieba. Nie przywiązywała się do nich za bardzo, bo palcem na wodzie były oferowane. I proszę, jednak wyszły. Jaki z tego wniosek – że jak się jest aktywnym, to praca się znajduje. A jeszcze trzy tygodnie temu frustratka truła Wam głowę. Jak to zrobiłam? Jak zołza oczywiście. Aktywna zołza. Komu doradzić? 
  

niedziela, 14 października 2012

Zołza i entuzjazm z monitora


Życie Zołzy Założycielki nabiera nowego wymiaru. Zaangażowała się w nowopowstający portal z równie zaangażowanymi kobietami. Nie ma to ładu i składu, odbywa się całkowicie demokratycznie, każda rzecz dyskutowana na forum i poddawana głosowaniu. Kobiety nie znają się wcale. W życiu się nie widziały na oczy (no, ja jedną znam). Bez biznes planu, bez strategii, inwestorów, bez pieniędzy i bez zamartwiania się, co na to konkurencja. Wygląda bardzo fajnie, zaczyna się składać. Niedługo ruszy. W szaleństwie jest metoda. Entuzjazm leje się z monitora. Podnosi na duchu i wyrywa frustracji.
Fantastycznie wręcz. Niedziela wieczór, Zołza Założycielka pisze teksty i zaraża optymizmem.

sobota, 13 października 2012

Poradnik inwestycyjny


Premier wskazał nowy trend, nie oszczędzać, a inwestować. Dziś więc – idąc za przykładem z góry – nie oszczędzałam, a inwestowałam. Pieniądze pozyskane z przegrzebania wszystkich torebek, włożyłam w gazety. W końcu sobota i należy mi się relaks. Oczywiście po ogarnięciu wszystkich obowiązków – sobota nie zwalnia z bycia matką, prawda? Niniejszym też ogarniam obowiązek blogowy i oddalam się w sobie wiadomym kierunku, paść z czasopismem.  

piątek, 12 października 2012

Poradnik aktywnej zołzy - wiara podcina skrzydła (premierowi)

Wycieczka do radia zakończyła się sukcesem, nie premiera. Stanowczo, musiałam go skrytykować obiektywnie. Mój osobisty sukces był. Odważyłam się powiedzieć, że już do nich pisałam z CV i ofertą audycji. Kto by się odważył – a ja proszę, jak lwica na tym korytarzu. I jeszcze nagadałam, że tworzę i współtworzę i za moment będzie efekt. A oni na to, żeby maile słać. A będę. W tym mam praktykę. I tak wycieczka dodała mi skrzydeł, choć pojechałam je podcinać (temu nieszczęsnemu premierowi). Trzeba wierzyć w siebie Zołzy. Tymczasem nie bądźcie już aktywne, bo trzeba iść spać. Weekendy są ciężkie przecież.

czwartek, 11 października 2012

Zołza ustala priorytety

Zołza ma dylemat, poważny. Ma mnóstwo pracy – teksty leżą, na blogach powiewa pustką, a telefon z biura prasowego niedawnego pracodawcy dzwoni. Nie powiem, lubię jak dzwoni, ale dzwoni zawsze, kiedy nie mam czasu. Godzille głodne, niedożywione od kilku dni, gdyż Zołza Założycielka gwałtownie rzuca się na pracę i łapczywie pożera wszystko, co związane z pisaniem, blogowaniem i tworzeniem – szykuje się duże wyzwanie. A i testuję dla Was przecież, testuję na własnej skórze – widzicie, jakie to nieprzyjemne.
 Godzillom więc nie gotuję, biedactwa wyjadły już wszystkie resztki od babci. Szperają po szafkach, młodsza wciąga stare chrupki kukurydziane, takie, co to już ze dwa lata leżą. A tu ten telefon. Chcą, żebym do radia pojechała i skomentowała. Zołza Założycielka jest bowiem politologiem i czasem się udziela komentując to i owo. Jechać? A jak pojadę, to nie zdążę pocopywritować? I z czego ja będę żyć? Bo radio to za dobre słowo… I Godzille popadają jak muchy. Na szczęście zdążyłam posprzątać, więc jak popadają, to do czystych pościeli.

Tak to jest, jak się jest aktywną Zołzą. Zołza, zołza jestem (Fundacja Mama kazała powtarzać)!


Hierarchię wartości i listę priorytetów trzeba stworzyć. Aktywność musi być uporządkowana. W przeciwnym wypadku Zołza zginie pod natłokiem własnych słów pisanych i wypowiadanych oraz innych czynności. Wymaga to również opracowania systemu oceny poszczególnych działań. System ten powinien opierać się na czytelnych i rzetelnie opracowanych kryteriach, najlepiej obiektywnych.
  1. Copywriting – praca jednak za pieniądze.
  2. Udział w bardzo fajnej inicjatywie, która może w niedalekiej przyszłości zrewolucjonizować polski Internet.
  3. Nakarmić Godzille, bo te chrupki też się już skończyły.
  4. Wyprasować Kilimandżaro, bo grozi, że spadnie z pralki, na której je umieściłam.
  5. Poopiekować się Godzillami aktywniej, bo w Mini Mini same powtórki, chyba że jakąś płytę im włączę, to ten punkt odpadnie. Albo kupie piankolinę.
  6. Udzielanie się jako komentator polityki, co jest zgodne z ambicjami i utrzymuje Zołzę jednak w jakimś nurcie. Może się też przydać z uwagi na liczne aspekty praktyczne (zapytam się ich, do kogo się tam CV wysyła).
  7. Mąż – przeczyta sobie blogi, to rozmowę skrócimy do niezbędnego minimum: co na obiad – nic – acha. Piszesz? – uhm. Ale jednak – chwila dla niego też się należy.

To może tak powinno być:
Zaangażować męża w Kilimandżaro, co na pewno go dowartościuje, a Godzille zagonić mu do pomocy, co je zapewne zajmie, wcześniej nakarmić pizzą, w tym czasie pisać, a w ramach relaksu skoczyć do tego radia, bo tam mi podziękują chociaż za przybycie. I co ja mam zrobić?

środa, 10 października 2012

Poradnik praktycznej zołzy


Zołza Założycielka doszła do wniosku, że czas najwyższy na porządki w komputerze. Praca pisarza wymaga pustego miejsca na dysku, a z tym ostatnio coraz gorzej. Nie mówiąc o tym, że jak ma się porządek, to od razu człowiekowi nowe pomysły wpadają do głowy. Kolejne działanie antyfrustracyjne, które można potraktować jako inwestycję w siebie.

Skrzynka mailowa. W odebranych aktualnych 2987, wysłane 2944, usunięte 3479, robocze 148. W odebranych, które miałam kiedyś – taki drugi folderek – 1872, wysłane – taki drugi folderem – 1096, usunięte – też taki drugi folderek – 971.
Skasowałam jakieś 2000 ze wszystkich – na razie wystarczy, bo się długu kasuje i monotonnie tak. Przeniosłam się na dysk, a tu..
Na moich dokumentach – 666 elementów – nie, no jak to zobaczyłam (złowieszcze takie), to doszłam do wniosku, że trzeba być szalonym, żeby próbować to ogarniać. Przełączam się na netbooka, tam jest jeszcze stosunkowo luźno. Antyfrustracyjne działanie sobie wymyśliłam… orzechów sobie pojem, Godzille nakarmię. A wieczorem pobędę copywriterem, do tego nie muszę mieć aż tak przestronnego dysku.

wtorek, 9 października 2012

Nieporadnik aktywnej matki: halo, brum brum


Dlaczego lepiej nie brać pod uwagę sex telefonu przy wyborze zarobkowania w domu? Sytuacja hipotetyczna, ale możliwa (wszystko jest możliwe) – jeśli mimo ostrzeżeń postanowicie ten pomysł zrealizować:
Godzilla dopada do telefonu. Godzilla nieustannie do czegoś dopada, więc dlaczego miałaby nie dopaść do telefonu?
- Mmmmm, pomruczymy kotku? – głos w słuchawce.
- Miau. – Godzilla.
- Ale tak krótko?
- Ła ła tu. – informuje Godzilla, patrząc na psa (ła od szczekania, nie?).
- A ty drapiesz kotku?
- Kuku maś?
- Ptaszynka? Kukułeczka? Na dzióbki?
- kra kra nie!
- Kotku, no podrap, drap mocno.
- Miau, miau nie! Ła ła tu?
- Już? Tak szybko?
- Am, Am cem!
- A poskaczemy?
- Pam, pam.. o brum brum?
- Na jeźdźca? O jeździj po mnie, taak!
- Tu tut! Brum brum, papa!

I co klient usatysfakcjonowany? Nie – zarobek brum brum i pa pa. Za duże ryzyko, sex telefon odpada.
I tak mnie naszło po tym, jak Godzilla dorwał się do telefonu i rozmawiał z panią z banku.

Poradnik oszczędnościowy.
Jak się nie robi obiadu, to to jest czysta oszczędność, bo to co miało być na dziś, będzie na jutro. A to zawsze dzień do przodu. Trzeba żyć przyszłością.

poniedziałek, 8 października 2012

Porady aktywnej matki, która testuje dla Was listę


Od poniedziałku postanowiłam wypróbować po kolei sposoby pracy w domu. Wczorajsza lista byłaby tylko teorią, gdyby Zołza Założycielka nie poeksperymentowała na sobie. Będziecie mieli/ miały lepszy obraz i łatwiejszy wybór.

Poniedziałek zaczęłam od dwugodzinnego zaspania po tym, jak wczoraj w nocy nadrabiałam jako copwriterka. Nastukałam 6 tekstów, ale późną porą i nie jestem pewna, czy buty Nike nie dostały wysokiej gorączki, a niemowlęta refluksu, na który najlepsza jest stała i systematyczna ochrona drewna, odpowiednimi preparatami, na temat których z kolei najlepiej szukać informacji w Internecie oraz w domach mediowych w Warszawie, które też przy okazji oferują całkiem niezłą pracę. Widzicie, bycie copywriterem wymaga jednak minimum koncentracji i kreacji. Każdy tekst to wyzwanie – człowiek chce pokazać frazę od najlepszej strony, otoczyć ją przyjemnymi dla oczu przymiotnikami, dopieścić. A jeszcze trzeba zadbać, żeby ta fraza na koniec nie była invalid albo za mało.

Tak więc po byciu copywriterem zaspałam na bycie domestic goddess. Nie zaczęłam poranka od upieczenia biszkoptu z owocami do kawy dla męża, ani też nie przyłożyłam ręki do zdrowych kanapek. Zrobiłam jak zwykle – 5 buł, trochę masła, szyna, ser i w sreberka. A kawa z kanapką z dżemem – prostsze.
Jako domestic goddess z mocnym opóźnieniem nie przeprowadziłam również dekoracji wnętrza i aranżacji bukietów, ograniczając się do zgarnięcia co grubszych okruchów i machnięcia mopem (dzieci mleko rozlały). Pani Rozenek nie byłaby ze mnie dumna i zapewne nie zaimponowałabym jej tym, więc o współpracy mogę zapomnieć. Stracona szansa… Następnie domestic goddess popędziła jak szalona do szkoły, gdzie odstawiła starszego wraz z jego plecakiem i workiem na basen (przez który jak zwykle jeździła dwa razy). Po drodze nie spotkała żadnej yammy mummy, żeby zaimponować jej swoją goddess.

Natomiast opis zakupów na pewno nie byłby godny goddess i w domestic nie dałoby się go przytoczyć, bo strach przed prokuraturą. Pominę milczeniem. Teraz już zasadniczo mam dosyć tej roli, bo ani złotówki nie zarobiłam, Godzilla nie chce spać, a mnie powoli ogarnia druga fala (nie kryzysu!) szału.
W związku z tym rozpocznę testowanie kolejnej roli, by jutro zdać Wam na świeżo relację. Zabieram się za pisanie – właściwie już piszę.

niedziela, 7 października 2012

Poradnik aktywnej matki: praca w domu


Czas najwyższy stworzyć listę możliwości, jakie są, by pracować w domu, z domu albo w jego okolicach. Tak, by nie kolidowało to z opieką nad Godzillami i by podziwiać ich pierwsze kroki, i niczego nie stracić, żadnej łezki i żadnego glutka nie przeoczyć. Bo cenne, wiadomo.

Kim więc możesz być matko?
1. Domestic goddess, ale to nieodpłatne zasadniczo, chyba że uczynisz z tego filozofię, wprowadzisz na bloga i fejsa, polajkuje cię pół Polski i razem z Perfekcyjną Panią Domu wydasz antologię kurzu i pogubionych skarpetek. Jest to pomysł.

2. Wzięta blogerką, ale patrz wyżej – właściwie tylko dokładasz do tego biznesu, zanim znajdziesz inwestora, dzieci mogą dorosnąć.

3. Copywriterką – trzaskasz po 1500 zn. na frazę i na przysłowiowe waciki już nie musisz cyganić od męża/partnera. Bez wątpienia w ten sposób budujesz swoją niezależność finansowa i wspierasz budżet domowy.

4. Pisarką/ poetką – tak jak w przypadku bycia blogerką. Trudny kawałek chleba. Niestety.

5. Nauczycielem akademickim – tylko trzeba mieć dobre układy z panią, która układa plan, żeby ci nie wkleili zajęć wtedy, kiedy kompletnie nie masz co zrobić z Godzillami. Obecnie ta forma zarobkowania jest mało dostępna. Większość stanowisk asystenckich obsiedli faceci, reszta też się okopała, a niż trwa.

6. Dziennikarką – felietonistką – jak ci się nie odechce po 50 tysiącach wysłanych maili do wszelkich redakcji, portali i tak dalej. Maile pozostają bez odpowiedzi, ale skoro już tyle ich nasmarowałaś, można uznać, że ten fach masz w garści.

7. Autorką audycji radiowych – tylko w nocy albo w weekendy – ja to sobie wymyśliłam, ale jeszcze żadna rozgłośnia nie dostrzegła, jaki to genialny pomysł. Poczekam jeszcze. Trzeba wytrwale.

8. Artystką – talent rzecz wtórna, w zasadzie chęci się liczą. Można robić coś z niczego, tworzyć z włóczki, szmatek. Koraliki z pierwszych ząbków, odlewy gipsowe pierwszych obciętych paznokci – teraz jest na to moda. Taki trend z zachodu przyszedł.

9. Fotografką – w zasadzie się da, prawda?

10. Rzemiosło można uprawiać, produkty wystawiać na klatkę.

11. Cukiernikiem (właściwie cukierniczką, ale dwuznacznie brzmi) – ciasteczka można piec, torciki ozdobne i inne – a potem na aukcję na Allegro wystawiać. Tylko odbiór osobisty, bo od razu skargi będą.

12. Marylą Musidłowską – i wekować, a następnie weczkami handlować na lokalnym targu albo jako zdrową żywność do sieci wstawić.

12. Handlowcem – opylanie po jednym klocku lego (już bezużytecznym) da wam zajęcie na długie lata.

Że bez ZUSU, no nie przesadzajcie. Trzeba myśleć kreatywnie, a składki można samemu opłacać. Kryzys nie lubi marazmu. Trzeba coś robić.

Zainspirowane? Macie jakieś pomysły jeszcze?

sobota, 6 października 2012

Poradnik oszczędnościowy: co za stówę?


W portfelu jedna stówa. Sobota, czas na zakupy, bo w lodówce zrobił się modny design (przestronnie, jak w loftach). A że kryzys i konieczność oszczędzania – strategię meblowania lodówki i szafek trzeba przemyśleć. Najlepiej używać mebli wielofunkcyjnych.
Wizyta na bazarku:
- chleb – 9 zł – taki z Tomaszowa, na zakwasie, nie psuje się. Bochen jak stół. To wielozadaniowy chleb, obsługuje wszystkie posiłki. W zwykłej piekarni nie uświadczysz. Śniadania i kolacje wiadomo, a na obiady służy jako podstawa tzw. pajdy (z włoska zwanej bruschettą, ale bez przesady, w końcu ustawa o języku polskim jest).
- jajka – ok. 10 zł – w grę wchodzą tylko te szczęśliwe, ponieważ ich jakość jest jednak nieporównywalna i dzięki temu są wielofunkcyjne (obsługują śniadania obiady, kolacje i desery).
- sałata, natka, koperek – też z dycha wyjdzie – dodatki, ale trzeba sobie umilać posiłki.
- wędlina – prawie 30 zł – od takich ludzi, którzy mają od chłopa. Mam do nich zaufanie, bo najdłuższa kolejka się do nich ustawia zawsze, czyli nie trują. A wędliny takie, że starczy na cały tydzień i kompletnie nic się z nimi nie dzieje. Takie ze sklepu po jednym dniu robią się obrzydliwe. Cena owszem zabójcza, ale jakość. Tylko trzeba do lodówki bez przykrycia wstawić na parę godzin, żeby – jak to twierdzi pani od nich – nabrały temperatury.
- dynia – ok. 1 kg, parę złotych. Warzywo wielofunkcyjne, idealne na kryzys. Wszystko może być dyniowe. Deser też (muffiny, ciasto).
- cukinia i bakłażany – jakaś dycha znowu – służą jako podstawa sałatek z grillowanymi warzywami. A te nadają się i na obiad i na kolację i jeszcze do pracy mężowi można dać.
- jabłka – sezon się rozkręca, są wielozadaniowe, wszyscy wiedzą. Moje Godzille uwielbiają rzucać się kawałkami siedząc prze telewizorem, stosują też jako piłkę.
- śliwki – sezon się kończy – ale ciągle czysta przyjemność (w końcu trzeba sprawiać sobie przyjemności)
- orzechy – to moje osobiste uzależnienie. Jesienią nie maluje pazurów, bo i tak mam czarne od obierania orzechów. Czarny jest sexy, nie? Wydaję na orzechy, oszczędzam na lakierze i zmywaczu.
- cebula, czosnek – to elementy tzw. bazy. Nadbudowa z tego, co wyżej.

Da się przeżyć tydzień? Na szczęście w supermarkecie zapłacę kartą. Konieczne jest jeszcze kilka drobiazgów (pęknie druga stówa, a może i trzecia, bo pieluchy się kończą, ale drożyzna jest po prostu). Tydzień za stówę – motto na sobotę. (Kiedyś weekendy zaczynał Tydzień na działce, ale taki szum teraz robią z tą legalizacją, że strach włączyć telewizor).

A aktywna matka radzi, jak w sobotę rano wyspać: trzeba ogłosić zabawę w księżniczkę i rycerzy. I powiedzieć, że wstanie się dopiero, jak będzie śniadanie do łóżka, tak jak dla prawdziwych księżniczek. Inaczej księżniczka nie odwinie się z kołdry i nie obudzi. Rycerze potraktowali zabawę całkiem serio, w czasie gdy polowali na smoki, ja spałam. Tyle że potem tak zmęczyli się walką z nimi, że musiałam im na szybko robić śniadanie, bo popadali jak muchy. Powinnam wymyślić coś innego – może krasnoludki, to by może posprzątali?



piątek, 5 października 2012

Poradnik oszczędnościowy. Teraz slow

Nie ma pracy – tzn. Zołza założycielka nie przynosi powalającego dochodu, który mógłby być wykorzystany na kolejne inwestycje, trzeba ciąć. Korzystanie z rezerw na razie na szczęście nie wchodzi w grę, kredyty też. Na bieżąco. Godzille nic nie stracą, bez obaw – pod warunkiem stworzenia planu zapobiegającemu dalszej obniżce stopy zysku lub stopy bytu.
Po pierwsze, poleciałam po premiach – śmieciaki, karty piłkarskie i kolejne klocki tylko za szóchę z dyktanda (a to akurat nierealne, więc zostanie w budżecie).
Po drugie, ograniczyłam zakupy biurowe (nie ma kawki co 5 minut, ani ciastek na spotkania – jest taki mały zapas na specjalne okazje tylko). Gazety raz w miesiącu. Elle, Twój Styl i reszta na szczęście też są raz w miesiącu, więc akurat. A tygodniki mąż przynosi z pracy. Reszta z Internetu. Kartki wykorzystujemy po dwóch stronach.
Po trzecie, likwidacja budżetu reprezentacyjnego, prawdę mówiąc i tak nie był potrzebny. W kinie byliśmy ponad rok temu. A i tak zasnęliśmy, bo organizacja opieki nad Godzillami wymagała sporego wysiłku. Wystarczą wyjścia na Kinder Bale.
Po czwarte, planowanie wydatków – na zakupy tylko z kartką i ołówkiem. Nie kupujemy za dużo. Np. nie kupiłam cukru (to już wiecie), ale jak się okazało nie kupiłam też soli, mąki, oliwy, ryżu, kończy się nie uzupełniony zapas makaronu i pomidorów w puszce (na spaghetti niezbędne, jak macie Godzille w wieku przedszkolno-szkolnym, to rozumiecie). No dobra, zapomniałam, ale to i tak oszczędnie mi wyszło, nie?


Generalnie cięcia wpisują się w nurt neokonserwatywny. I są szalenie modne, po prostu top trendy. Niektórzy obnoszą się z nimi po ulicach, ale ja uważam, że to już zbędne. Powrót do tradycji i ruch slow – teraz tak się na cięcia mówi właściwie. Hipsterka. No to slow. Tniemy.

czwartek, 4 października 2012

Nieporadnik aktywnej matki.

Aktywna matko, Zołza Założycielka radzi, by ogarniające Cię poczucie bezsensu zastąpić ogarnianiem mieszkania. Jak się człowiek nasprząta, namacha ścierą, naczyści do błysku, to od razu mu humor wraca. Jak to za mało, może się zabrać za posegregowanie zabawek rozwalonych przez dzieci (w moim przypadku Godzille). A jak nie ma dzieci pod ręką, to są np. dokumenty do segregowania, narzędzia partnera, sztućce lub inne przedmioty codziennego użytku.
I tak:
- pluszaki do pluszaków;
- klocki lego zwykłe oddzielamy od klocków lego duplo, a nastęnie od resztek jedzenia i innych resztek organicznych niewiadomego pochodzenia. Lepiej nie wnikać;
- z klocków wyjmujemy też kasztany;
- kasztany zbieramy po całym mieszkaniu (sezon jest) i wkładamy do pudelka na kasztany;
- z pudełka na kasztany usuwamy zbędne liście;
- książeczki układamy alfabetycznie, żeby się dzieci od razu uczyły porządku bibliotecznego;
- samochodziki – tu już dowolnie, ja wybrałam opcje markami i kolorami od najmniejszego do największego. Zbieramy też oponki zdjęte z kółek wszystkich samochodzików i układamy z nich kopczyk;
- układamy klocki jenga w stosik, pozostałe drewniane klocki w większy stosik;
- z puzzlami nam trochę zejdzie, ale jest opcja, że wszystkie do jednego wora;
- wyciągamy kredki spod szafek i też kolorami do pudełka;
- kompletujemy chińczyka, warcaby, domino. Nieznane gry wkładamy do zbiorczego pudelka na nieznane gry.
- kulki szklane po wyciagnięciu z gardła Godzilli wrzucamy zapobiegliwie do szuflady wyżej położonej;
- podobnie, kulki metalowe. Jak się jakaś połknie, to trudno.

Jak czujemy, że już nam lepiej, a zostało jeszcze dużo do posegregowania, robimy pudełko „inne”, tam wrzucamy jak leci. Mogą być potrzebne kartony ze spożywczaka.

I nie martwcie się, jeśli jutro też dopadnie Was poczucie bezsensu: zabawki można segregować codziennie. Godzille o to zadbają.

środa, 3 października 2012

Poradnik oszczędnościowy: cukier


Dziś cyklu oszczędnościowego ciąg dalszy. Produkty spożywcze. Zabrakło Wam cukru? Nie kupujcie nowego opakowania! Ponad 3 złote zostaną w portfelu. Po pierwsze, cukier szkodzi, po drugie jest na uzupełnienie braku inny sposób.
Bierzecie swoje Godzille na spacer. Jeśli nie macie własnych, pożyczcie (przez chwilę można być dobrą ciocią, zwłaszcza że same zyski z tego... na cukrze).
Idziecie do najbliższej kawiarni i wpuszczacie tam Godzille.
Godzille grasują po stolikach i ściągają cukier. Warunek – musi być w małych saszetkach, bo z cukiernicą trudniej wyjść niepostrzeżenie.
Moje Godzille uprawiają ten proceder od dawna. Nie kupiłam cukru, pogrzebałam w torebce i znalazłam zapas na posłodzenie kawy oraz w zasadzie upieczenie ciasta. Mam jeszcze odłożone w innych torebkach. Godzille mi tam składują, jak opuszczamy kawiarnie. Proste? Tak, a do tego frajda dla dzieci.
Jak właściciel kawiarni przyuważy, to z miną niewinnej zołzy mówicie: to tylko dzieci.

A kawę trzeba słodzić, bo inaczej nie działa. Podobno. Zwłaszcza w deszczowy dzień.

wtorek, 2 października 2012

Porażka Zołzy jako felietonistki

Z zasady… mamy pełne kieszenie kasztanów.

Godzille są dwie, jedna mniejsza, druga większa. Matkowanie im jest nie lada wyzwaniem. Radosne i żywiołowe Godzille – jak sama nazwa wskazuje – mają nienasycony apetyt na świat i na… zawartość lodówki i szafek (ze słodyczami). Puszczone samopas bez ścisłego nadzoru, czyli spuszczone z oka na 10 sekund, potrafią przerobić każde pomieszczenie w lej po bombie. One bomba. Ja trąba, bo do tego dopuszczam. Godzille nie mają ADHD, po prostu są dziećmi i korzystają z niczym nieograniczonej wyobraźni. I tu zaczynają się schody. Tej wyobraźni trzeba postawić granice, a od tego są właśnie rodzice. Nawet się rymuje, ale to wcale nie jest proste. Wymaga sprytu, wiedzy, siły, samozaparcia, konsekwencji i niewiadomo czego jeszcze. To teoria, a ona w zderzeniu z rzeczywistością boleśnie przegrywa, tzn. bierze w łeb. Ja zaś targam się wyrzutami na sumieniu, że nie realizuję założeń. Tylko te założenia zostały przygotowane na jakieś laboratoryjne przypadki, idealnie spełniające kryteria. Moje Godzille z założenia nie mieszczą się w normach, przynajmniej tak mi się wydaje.

Biorę na przykład tę mniejszą na zakupy (lodówka przy ich apetytach często robi się nagle pusta). Tłumaczę po drodze, na czym to polega, co kupimy, dlaczego to kupimy, wyjaśniam po kolei, jakie czynności wykonam w sklepie. Gadam jak najęta. Wchodzimy do sklepu, Godzilla rzuca się na koszyk, ja ściskam małą łapę, żeby mi nie zwiał. Godzilla kupuje. Przez 2 minuty grzecznie wkłada produkty, które jej wskazuję. Następnie postanawia przyśpieszyć zakupy i zaczyna wrzucać do koszyka wszystko, jak leci. Potem zaczyna zrzucać pozostałe towary, jak leci. Dużo leci. Godzilla też zaczyna latać, ja próbuję łapać towary i Godzillę. Rzucam towary, łapię Godzillę. Przepraszam za bałagan. Wychodzimy ze sklepu, bez zakupów, ja i Godzilla pod pachą. Ja wściekła, mokra, czerwona. Godzilla wściekła, mokra i zła, że jej przerwałam zabawę. I co teraz? Teoria: wytłumacz dziecku spokojnie, jak opadną emocje. Dajmy na to, że emocje mi opadły razem z rękami. Stawiam przed sobą Godzillę, nawiązuję kontakt wzrokowy (teoria tak sugeruje). Tłumaczę, że nieładnie, że tak nie wolno… prostym językiem mówię, krótkie zdania (zasada jest taka w teorii).
Godzilla stoi, słucha niby. Po dwóch sekundach tracimy jednak kontakt wzrokowy, a młody wyrywa się gwałtownie: „O łała!”. Rzuca się na przechodzącego psa. Pies kuli ogon i zwiewa (nic dziwnego). Łapię Godzillę, ta się znowu wyrywa. Tym razem po kasztana… na drugą stronę jezdni. Biegnę, łapię, stawiam przed sobą, Godzilla się wyrywa nim nawiążemy kontakt wzrokowy. „Nie, cholera jasna, przestań! Uspokój się wreszcie!!!” Wrzeszczę tak, że pół osiedla wie, że mam kłopot wychowawczy, a drugie pół już wykręca numer do najbliższej placówki opiekuńczej, by odebrać mi prawa rodzicielskie. Oczywiście jest mi głupio.
Przepraszam Godzillę, próbuje jeszcze raz, spokojnie wytłumaczyć, że chodzimy za rękę, że nie wybiegamy na jezdnię, że wrócimy do sklepu. Patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi ślepiami. A ja co? „Mamusia kupi ci lizaka, chodź”. Obietnica załatwia sprawę. Przynajmniej udaje mi się kupić pieczywo. Dalej scenariusz z latającymi towarami – patrz wyżej. Stajemy przed sklepem, Godzilla z lizakiem w buzi, wyrywa się i leci na jezdnię po kasztana. Ja drę się jak opętana. Łapię Godzillę mocno, ta w ryk. Ja też mam ochotę ryknąć.

Zła matka…w życiu! Niedoskonała w stu procentach. I jedną tylko zasadę udaje mi się bezbłędnie zrealizować – biorę Godzillę na ręce, tulę mocno i kocham bezgranicznie, równie bezgranicznie jak bez granic jest jego fantazja. Kasztanów mamy pełne kieszenie.  

Poradnik z doświadczeń

Poradnik aktywnej matki. Może być też po prostu kobiety, nie musi być matka. Od biedy dla mężczyzny też przejdzie (w końcu równouprawnienie).

Pisanie CV i listów motywacyjnych oraz wysyłanie ich hurtem do wszystkich nie ma sensu. Każdemu trzeba tak od serca, od siebie. Przekaz musi być zindywidualizowany. Ludzie lubią, jak się tak do nich pisze. Nie: „przesyłam państwu swoje CV”. Tylko: „Kochany Panie Prezesie firmy X, zobacz Pan, jakie fajne CV jest w załączniku”. I tak w obu przypadkach mail trafi do kosza. W przypadku drugim, może nieco rozbawi prezesa zanim trafi do kosza. I facet będzie milszy dla swoich pracowników/ sekretarki/ względnie żony. Kto wie, wszytko się może zdarzyć. Gorzej, jak nie ma poczucia humoru…

Z doświadczenia Zołzy Założycielki:
Nawysyłałam setki CV z listami, po radiach, po redakcjach, portalach i gdzie się da. Odpowiedziało jedno radio, że moje CV wyrzucą później, na razie mają dość pustą skrzynkę, to może poleżeć, i jeden portal.
Z tym portalem, można powiedzieć, wymiana maili trwa nadal. Już bez CV, bo po co zaśmiecać załącznikami. Wysłałam do nich bardzo zindywidualizowanego maila. Portal fajny, ale – powiedzmy szczerze – treściowo troszkę nudny. Pomyślałam, że ożywię go moimi tekstami. Zaproponowałam felietony. Natychmiast przyszła odpowiedź, że oferta ciekawa, ale nie potrzebują. Ewentualnie w przyszłości, a za ile? Potraktowałam to jak światełko w tunelu. Natychmiast rzuciłam się do sieci w poszukiwaniu stawek za 3 kolumny. Znalazłam, wybrałam, takie najbardziej optymistyczne. A ponieważ jestem początkująca, to odjęłam 20 procent. Wysyłam maila, że czekam na propozycje konkretnych tekstów, wezmę tylko paręset. Odpowiedź, że urwałam się z choinki. Cholera, pewnie straciłam szansę. Ale jestem PR-owcem też, więc szybko postanowiłam odbudować wizerunek własny. Piszę, że ja wezmę, co dadzą i za karę sama napiszę jeden za darmo. Napisałam, wysłałam. Przysłali, że niezły, ale na bloga sobie mogę włożyć, bo wolą te nudne. No i co? Napisać jeszcze jeden, taki nudny, i wysłać? Napiszę, w końcu jestem aktywna matka i potrzebuje roboty.

W kolejnym poście wkleję Wam to, co napisałam jako taki niby felieton, co się ma tekst marnować, nie?

poniedziałek, 1 października 2012

Zołza założycielka zostaje na lodzie i, mimo że ślisko, brnie dalej.

Niezbędne wyjaśnienia:
Niż demograficzny oraz tajemnicze ruchy kadrowe spowodowały, iż Zołza, czyli ja, straciła zajęcia na uczelni. Nie była to dobra wiadomość, ale też Zołza bardzo się nie przejmowała. Hodowla dwóch Godzilli jest na tyle wymagająca, że podejrzewam, że nie zdążyłabym odczuć braku dodatkowych zajęć. A jednak, najpierw byłam zła. Wiadomo. A potem wpadłam w „nicmisięnieudaje i jestembeznadziejna”. Smęciłam tak całe wakacje, aż pewna moja przyjaciółka zmobilizowała mnie do pisania. I na szczęście była upierdliwa, codziennie kilka razy pytała, czy już założyłam bloga i „pisz, pisz”. Założyłam – Godzille pożerają świat
http://godzillapozera.blogspot.com/.
Potem był profesor filozofii i jego w gruncie rzeczy niewiele warte przemyślenia. Pomyślałam sobie, że najłatwiej robić zamieszanie i wrzucać kij w mrowisko, ale trudniej przekuć to w jakąś wartość, coś wykreować – powstały Wózkowe Zołzy. Dawno za mną chodziły, trzeba było w końcu ruszyć. Zołzy w założeniu mają być swoistą tablicą ogłoszeń i miejscem inspiracji. Dzięki zołzom dowiedziałam się, jak zostać copywriterką, jak pisać, co robić. A poza tym, mobilizując Was, sama muszę trzymać fason. A czasem już mi ręce opadają – tu Godzille, tu bezowocne poszukiwania czegoś dla siebie. Nie jest łatwo, ale.. no właśnie – coś trzeba robić. Przełożyłam znowu książki od doktoratu na inną półkę.

Poradnik aktywnej matki
Aktywna matko, nie poddawaj się.

Poradnik oszczędnościowy:
Jak wiadomo jest kryzys. Jak jest kryzys, to trzeba myśleć eko. Eko od ekonomii. Ekologia jest droga. Wymaga większych inwestycji. Można spróbować na eko i eko, ale pieniądze, głupcze.
Kończą się długo przed końcem miesiąca, w zasadzie tak od połowy zaczyna się rzeźbienie. Najpierw trzeba ustalić koszty stałe: mieszkanie, samochód, szkoła, szkoła angielskiego, lekcje muzyki np. Potem zobaczyć, ile zostaje. Dobra, policzcie jeszcze raz.
Tylko tyle? Są dwie metody. Jedna: żyć dalej ze świadomością, że i tak się skończy za wcześnie i tak, więc co sobie żałować. Druga – wprowadzić restrykcyjne zasady i się ich trzymać. Planowanie zakupów, ograniczenie wydatków. To przedłuża moment, w którym się kończy i nie ma nic do końca.
Problem polega na tym, że ja targam się od jednej metody do drugiej i żadnej na długo nie jestem wierna. A tu trzeba konsekwencji.

Przykład praktyczny. Z okazji oszczędzania wydałam dziś 17 zł na bułki w pewnej francuskiej piekarni. Po zapłaceniu dotarło do mnie, że 17 zł to dużo jak na bułki. Musiałam koniecznie zniwelować sobie wyrzut sumienia na portfelu. Po pierwsze byłam blisko tej piekarni, w pobliżu nie było innej. Szukanie innej, to dodatkowe kilometry, dodatkowe kilometry, to ropa, a większe spalanie jest nieekologiczne. W sumie więc 17 – 5,60 (litr ropy) i bułki kosztowały 11.40. zł, to już da się przeżyć. I jeszcze środowisko ratowałam. Eko i eko, nie?