sobota, 20 października 2012

Zołza Założycielka oszczędza. Antyporadnik.


Ekozakupy na bazarze (odsłona druga) – Zołza realizuje listę i udowadnia, że jednak można taniej. Albo nie udowadnia, bo właśnie zajrzała do portfela: z tej stówy, co wzięła, nic nie zostało… ale więcej kupiła.

Po pierwsze, przed wyjściem Zołza Założycielka strzeliła przyzwoity make up. Sińce pod oczami wyretuszowała białym cieniem do powiek (po co na korektor wydawać). Dobrze, że dziś ciepło było, to i dekolt mógł świadczyć na jej korzyść. Dlaczego na bazarze wygląd się liczy? Dla rabatów i gratisów, tak, tak. Jak się ma argumenty, to trzeba je wykorzystywać. I to żadne przyklaskiwanie seksistom, nic z tych rzeczy – po prostu przewaga konkurencyjna.

Istotne, by na bazarze wybierać stanowiska z chłopami (na pewno bardziej eko niż te z handlarzami), a najlepiej takimi, którym nie pomagają żony. Ewentualnie na żonę napuścić Godzille, takie śliczniutkie.

Stoisko nr jeden: mięso i wędliny,
- Ten schab poproszę.
- 30,50 zł
Mrugam:
- No jak dla mnie, to chyba taniej?
- Zarobek mi pani odbiera!
- Jestem bez serca, wiem, to jak? – mrugam i rzucam spojrzenie spode łaba.
- No trzydzieści pani da.
- Phi.

Wędliny:
- Pokroi mi pan?
- Nie!
Mrugam i strzelam spode łba bazyliszka:
- No gbur z pana!
- No dobra, pokroje.. Ile?
- 30 deko.
- Pani da dzieciakom tej kiełbasy – zreflektował się chłop. A Godzille zyskały każda po 5 cm kiełbachy. W związku z tym kiełbasy już nie kupowałam, wykreśliłam z listy. Czysty zysk, wyrwałam im natychmiast te kiełbasy z łap, jak się oddaliłam od stoiska. Da się na kanapki, co tam mają od razu zjadać. Po śniadaniu były przecież.

Warzywa. Chłop jak na złość był z żoną, ale od czego ja te Godzille miałam. Młodsza od razu przypuściła szturm na papryki.
- Niech weźmie jedną, taki słodziutki chłopaszek, pewnie głodny…
Głodny, taa, paprykę na surowo by zjadł… Ale z listy wykreśliłam i mrugam do chłopa. Intensywnie, aż się make up roluje.
- Kilo pomidorów, cebula, marchew, bakłażan i rabat. – jednym tchem i spojrzenie prosto w oczy. Policzył taniej, akurat na czosnek starczyło.

Kolejny chłop od warzyw był bez żony i właściwie nic u niego nie chciałam, ale akurat Godzilla mniejsza wydała dziki ryk z wózka, więc musiałam stanąć:
- O co by tu dać maluszkowi, tak płacze… może mu rzodkieweczkę obiorę?
Mrugam.
- Pan obierze – kopnęłam też starszego, żeby się objawił.
- O to i braciszkowi damy!
Rzodkiewki nie było na liście, nie szkodzi, czysty zysk – na te kanapki z kiełbasą będzie.

Da się taniej? Pewnie, a jak nie taniej to więcej za tyle samo, co bierze mąż jak idzie na zakupy.

Jednak przejażdżka wózkiem z dwoma Godzillami na zatłoczony bazar, slalom po alejkach i dźwiganie zakupów wykończyły mnie na tyle, że kawa w drodze powrotnej była nieodzowna. W końcu też mi się coś od życia należy. Zaoszczędziłam zresztą, to mogłam zaszaleć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz